1999.05.01 - Wystawa w Łodzi

Zacznę od początku, czyli od tego, że "odpadł" nam samochód i już myślałam, że nigdzie się nie wybierzemy. Wreszcie zdecydowałam się pojechać pociągiem.
Z Bolem nie było żadnego problemu, ale mieliśmy problem z ludźmi. Siedzieliśmy na korytarzu (Bolo zawsze jeździ na fotelech i nie chciałam wchodzić do przedziału i narażać się na wściekość konduktora), no i zaczęło się. Najpierw pani konduktor powiedziała, że ona koło TEGO psa nie przejdzie i do sprawdzania biletów przysłała mężczyznę. Potem co przystanek musieliśmy oglądać strach w oczach wysiadających ludzi (i to nie tylko kobiet). Wiele osob wybierało dłuższą drogę do drugiego wyjścia. Dla wyjaśnienia: pies był w kagańcu, całą drogę przespał i nawet nie zwracał uwagi na mijające nas osoby, a kto widział Bola to wie, że na zabójce to on nie wygląda.

Ale dojechaliśmy.... po krótkim odpoczynku, mimo nieprzespanej nocy, wybraliśmy się na wystawe.

Wpuszczono nas bez żadnego problemu, nawet nie sprawdzano książeczki szczepień. Wejście kosztowało zaledwie 3ZŁ. Było wspaniale - pogoda dopisała, spotkaliśmy się z Maciachami, Gabi i Zofią Mrzewińską (dzięki której Bolo stał się wreszcie posiadaczem Konga ).

Zrobiliśmy kurs po stoiskach. Bolton znalazł dla siebie idealną karmę w puszkach (jeden problem - jest to karma dla kotów). Pochodziliśmy po ringach. Boltonowi szczególnie podobały się Chow-Chowy, ale nie mówił dlaczego. Dwa razy rzuciły się nas psy - raz Bloodhound (?) i raz Amstaff (napaść uzasadniona - był zazdrosny), ale obyło się bez skaleczeń.

Byliśmy przed stadionen, gdzie jak zwylke przy takich imprezach kwitnął handel - na topie są teraz: yorki, amstafy i króliczki miniaturki.

Po południu biegiem ruszyliśmy na przystanek, aby zdąrzyć na spotkanie z Zofią w Pabianiacach. Zarwana noc, kilkanaście kilometrów "na liczniku" i dwa dni na nogach - to było dla Boltona już za dużo. Nawet nagrody oferowane przez Zofię nie zachęciły go do współpracy.... Tak, nawet wilczak potrafi być padnięty...

Odpowiedzi