2003.03.16 - Nie całkiem normalna wystawa - Ostrava (CZ)
Tak więc z dwumiesięcznym wyprzedzeniem zadecydowaliśmy, że 15.03 zrobimy sobie jednodniową wycieczkę do Czech. Krótko przed wystawą Przemek wpadł jednak na pomysł, że skoro już jedziemy te kilkaset kilometrów, to przecież możemy przejechać jeszcze 200 i odwiedzić naszego szczeniaka i jego właścicielkę w Krakowie. Decyzja zapadła...
Z Późnej wyruszyliśmy żegnani wiosną, przed Katowicami powitała nas zima. Na szczęście "zima nie zaskoczyła drogowców" i nasze godzinne spóźnienie spowodowane było wyłącznie korkami na terenie miasta. Na miejscu czekali już na nas Mat i Hobart (Aegis Wolf z Peronówki). Szybkie powitanie, mamuśka oczywiście już nie rozpoznała syna. I nic dziwnego - strasznie wydoroślał przez ostatnie dwa miesiące. Belka jak to Belka: uznała, że wreszcie ma kogoś, kogo można sobie podporządkować... Podczas spaceru Hobart nie opuszczał właścicielki ani na krok, zachowywał się jak dobrze wychowany młody pies, a nie jak szczeniak. Pewnie wcześniej miał poważną rozmowę z panią, że powinien zrobić na nas dobre wrażenie. Szaleć z Belką zaczął dopiero, gdy w zasadzie przyszedł czas na pożegnanie. Hobart i Mat ruszyli do domu w górach, my oczywiście do Ostravy...
W Ostravie zastaliśmy oczywiście śnieg, ale piękne słońce szybko zamieniło go w błoto. Całe szczęście wystawa odbyła się w halach na terenie tamtejszych targów. Nie było się więc co martwić, że wilczaki zmienią kolor z szaro-żółtego na czarny. Przy ringu spotkaliśmy resztę wystawców. Sędziował pan Řehanek, którego mieliśmy już przyjemność spotkać kilka razy także na naszych wystawach. Wilczaki oceniane były prawie na końcu, mieliśmy więc masę czasu na rozmowy i zwiedzanie wystawy. Wreszcie przyszła nasza kolej. Udało się: Belka była zadowolona z pierwszego CACa, Jolly zeszła z ringu ze zwycięstwem rasy. Ale prawdę mówiąc, to nie ten fakt spowodował, że długo będziemy wspominać ostrawską wystawę. Spowodowała to atmosfera panująca przy ringu i na ringu: miły sędzia; wilczaki z charakterami, które mogłyby być wizytówką rasy: żadnego strachu na ringu, żadnej agresji wobec sędziego; doskonała publika, która została przy ringu specjalnie dla CzW. No i wreszcie nastawienie wystawców, które powodowało, że człowiek cieszył się nie tylko ze swoich wyników, ale i osiągnięć innych właścicieli. Szkoda tylko, że jedynie my zostaliśmy na finałach. W ten sposób najlepszemu młodemu psu i suce uciekła możliwość zaprezentowania się na ringu głównym. A godnie reprezentowałyby one naszą rasę....
Z Ostravy zamiast spokojnie pojechać do domu jak każdy "grzeczny" wystawca zrobiliśmy skręt na Legnicę. A wszystko przez jednego SMSa z zaproszeniem na pasiekę św. Jana Chrzciciela. Nie trzeba nam było tego dwa razy powtarzać... W niedzielę rano byliśmy już w okolicach Głogowa. Teren bardzo malowniczy, z dużą ilością stawów i strumyków, a do tego nie zniszczony jeszcze przez "cywilizację". Koło 10:00 byliśmy już na miejscu, w położonym na skraju wioski 10 hektarowym gospodarstwie, gdzie Bartek, Kamila, no i oczywiście Fany "pilnują" pszczół. Nasze psy chyba jakoś wyczuły, że owadom lepiej nie wchodzić w drogę, bo jak dotąd dosyć wścibskie suczyska sprytnie unikały okolic uli. Podsumowanie całej niedzieli wyglądałoby następująco: zadowoleni właściciele (czyli my), zmęczone spacerem psy (czyli Belka i Jolly), miło spędzony dzień i w nagrodę słoik doskonałego miodu... Nieźle jak na jeden dzień.
W domu byliśmy wczesnym wieczorem, gdzie powitał nas obrażony Bolton - nic dziwnego: na pewno wyczuł, co go ominęło... Kiedyś zrobimy podobną wycieczkę i tym razem postaramy się o nim nie zapomnieć....
Margo Peron (Polska)
- Aby odpowidać zaloguj się lub utwórz konto
- 2112 odsłon
Odpowiedzi